535 Obserwatorzy
12 Obserwuję
wyrywane

kolejny nudny blog o książkach

Dajcie mi człowieka! Niech będzie, jak ja, mętny, niedojrzały
Nieukończony, ciemny i niejasny

"Ja, najwybitniejszy żyjący pisarz polski"

Szanowny Panie Pisarzu,

 

Dobrze się ta znajomość zaczęła. Soczyście. Z dużym potencjałem.
"Męka kartoflana" - majak seksualny z Niemką, Uschi, sąsiedzi walący w kaloryfer, Panstanisław, wózek inwalidzki u fryzjera, et cetera, et cetera.
I to już był ten moment, kiedy mogłam stanąć i powiedzieć: o to ja, czytelniczka Pańska...Ale! Ale! Ale! Pomyślałam: tak się na tacy, jak jakaś trzęsąca galareta z nóżek, podawać nie będę! W końcu dłuższe czekanie, lepsze śniadanie. Czy nie? Czy tak. Tak. Więc dalej: "Śmierć czeskiego psa". Jazda w dół. Ja nieuniesiona, nieporuszona. Libido w mózgu struchlało.

Szala goryczy przelała się przy "Chodźcie, idziemy". Cóż to Pan napłodził? Cóż to za płodostan? Czytałam, czytałam i czytałam. I po ostatniej stronie wracałam w deszczu, omijając slalomem wypełzające ślimaki. I tak mi się skojarzyły z tą książką. Że one tak cisną po tym betonie na tym śluzie, który jest ich napędową siłą życia; ślamazarne, irytujące, takie nie wiadomo-po-co, tak na siłę stworzone, wepchnięte w łańcuch pokarmowy zupełnie nieprzemyślanie. 

Zamykając książkę trochę żal mi się drzew zrobiło. Bo to jednak trochę ich kosztem się stało. Taka wyrwa w naturze. Dlatego też w ramach empatii i skruchy, w imieniu ludzkości (a głownie w Pana imieniu), wybiorę się do lasu i posadzę parę drzew. Przy okazji odpoczywając od Pana.

A to libido zaplątane w neuronach? Hah, celibat! 

 

Proszę się jednak mną zbytnio nie przejmować. Jeszcze sobie przypomnę o Panu. Może właśnie wtedy, kiedy będzie Pan już najwybitniejszym żyjącym pisarzem polskim, bo na razie...

Wielkieś mi Pan uczynił pustki.

Mrzonki, mrożonki! 

 

 

 

ps. Oprócz drzew, to doszło tu również do nieposzanowania moich dioptrii. A ich w oku posadzić sobie nie mogę.